Sprawa takich opłat budzi już od kilku lat duże kontrowersje i polski przypadek nie jest tutaj odosobniony. Jeszcze gorętsze dyskusje były w innych krajach, gdzie w kierunku VISA i MasterCard kierowane były zarzuty najcięższego kalibru, między innymi o wykorzystywanie monopolistycznej pozycji na rynku. Jak się oblicza, tylko w USA ukryte koszty opłat interchange kosztują każde gospodarstwo domowe ponad 200 dolarów rocznie! Z kolei według Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji opłata interchange prowadzi do wzrostu ogólnego poziomu cen w hipermarketach o około 0,5 proc. Oznacza to, że 5 proc. artykułów mogłoby być tańsze o 10 proc. - czyli każdy konsument robiący zakupy w hipermarkecie mógłby zaoszczędzić nawet ok. 100 zł rocznie w zależności od poziomu zamożności. Z kolei w sklepach z odzieżą, w których udział kart w obrotach wynosi 80 proc., wzrost cen w wyniku zawyżonej opłaty interchange wynosi nawet 1,4 proc.
Sytuacja w Polsce jest jednak odmienna, niż w krajach, gdzie karta płatnicza towarzyszy konsumentom od wielu lat. W naszym kraju wciąż mniej więcej jedna trzecia osób, które posiada kartę płatniczą, w ogóle z niej nie korzysta. Jeśli dodać do tego, że część osób tylko wypłaca taką kartą pieniądze z bankomatu, to okaże się, że całkowity koszt rozbudowy infrastruktury ponoszony jest przez znacznie mniejszą liczbę klientów, niż wynikałoby to z liczby wydanych kart płatniczych. Polscy bankowcy wyższe niż w innych krajach koszty tłumaczą również dużymi zaległościami w rozbudowie i koniecznością poniesienia dużych nakładów na infrastrukturę. To co na Zachodzie amortyzowało się przez lat kilkanaście, w Polsce tak na prawdę dopiero powstaje. Wskazuje się również na często pomijany fakt, jakim jest cena opłat telekomunikacyjnych. Jest to element, który wpływa w dość istotny sposób na ostateczną cenę akceptacji kart, a jest zupełnie niezależny od samych instytucji finansowych. Pociechą jest natomiast fakt, że wdrażane rozwiązania należą do jednych z najnowocześniejszych na świecie.
Liczba wydanych kart płatniczych przez największe banki na koniec czerwca 2006
Nazwa banku | Liczba wydanych kart płatniczych |
PKO BP | 6.595.746 |
Pekao | 2.680.000 |
BPH | 1.744.000 |
ING Bank Śląski | 1.526.562 |
BZ WBK | 1.300.000 |
Lukas Bank | 929.300 |
Citibank | 862.000 |
Kredyt Bank | 753.284 |
Bank Millennium | 740.000 |
mBank | 709.200 |
GE Money | 560.364 |
BGŻ | 547.163 |
MultiBank | 277.647 |
Eurobank | 253.000 |
Raiffeisen Bank Polska | 216.000 |
Bank BPS | 155.697 |
BOŚ | 79.367 |
Invest-Bank | 77.954 |
Nordea Bank Polska | 71.332 |
Deutsche Bank PBC | 42.156 |
Bank Pocztowy | 37.396 |
Dominet Bank | 31.235 |
Fortis Bank | 21.530 |
Volkswagen Bank direct | 19.782 |
BISE | 16.043 |
Mimo wszystko klienci powinni się jednak w najbliższym czasie spodziewać zmian idących w kierunku obniżenia opłat interchange. Taka decyzja może przyjść bowiem ze strony Komisji Europejskiej. Obniżki mogą być dość radykalne, bo dla kart kredytowych przy płatnościach na obszarze UE, mają wynieść docelowo maksymalnie 0,7% wartości transakcji, a dla kart debetowych maksymalnie 28 eurocentów. Trudno jednak przesądzić, czy klienci odczują ewentualne oszczędności we własnym portfelu. Może się bowiem zdarzyć i tak, że handlowy po prostu potraktują to jako dodatkowy zysk i ostateczne ceny pozostaną na takim samym poziomie. Co gorsze, takie uszczuplenie dochodów banki mogą próbować sobie odbić wprowadzając nowe lub podwyższając już istniejące opłaty. Może to być szczególnie widoczne na rynku kart kredytowych, gdzie ze względu na ustawę antylichwiarską, przychody z interchange są ważnym przychodem banków. Jego obniżenie może owocować na przykład podwyższeniem średnich progów, od których banki zwalniają z opłaty za wznowienie karty. Obecnie w większości takich przypadków wystarczy, że klient zrobi transakcje na średnio 1000 zł miesięcznie.
W Australii nakaz odgórnego obniżenia opłaty interchange okazał się porażką. Banki przeniosły ją na ostatecznego klienta i w efekcie konsumenci przestali korzystać z kart płatniczych. Problem ten ostatecznie rozwiązał parę dni temu Australijski Bank Centralny. Ustanowił on standardową wielkość opłat transakcyjnych pobieranych z tytułu transakcji kartą płatniczą. Wynosi ona dla kart kredytowych 0,5% wartości transakcji i będzie obowiązywać przez trzy najbliższe lata, począwszy od listopada 2006 roku. Wielkość ta jest porównywalna do średniej opłaty pobieranej przez banki obecnie, kształtującej się na poziomie około 0,55%. Nowe zmiany mają też objąć karty debetowe. W ich przypadku średnia cena ma spaść w ciągu trzech najbliższych lat z 44 do 12 centów australijskich. Co więcej, na mocy decyzji tamtejszego banku centralnego, firmy MasterCard i Visa będą musiały publikować kwoty pobierane z tytułu obsługi dokonywanych przez klientów operacji bezgotówkowych. Bank Centralny uznał, że jego decyzja pogodzi interesy wszystkich zainteresowanych stron, a jednocześnie zapewni dalszy wzrost całego rynku. Nie zmienia to jednak faktu, że banki muszą liczyć się z ograniczeniem dotychczasowych przychodów z tytułu interchange.
Komentarz Michała Macierzyńskiego, analityka Bankier.pl
Kwestia kosztów ponoszonych przez handlowców przy akceptowaniu kart płatniczych nie dotyczy tylko pieniędzy, które mogą zostać w kieszeniach klientów. Chodzi tutaj bowiem również o rozwój gospodarczy i cywilizacyjny naszego kraju. Obecna sytuacja prowadzi to tworzenia się swego rodzaju samotnych wysp złożonych z największych miast, gdzie klienci nie mają problemu z wypłatą gotówki z bankomatu czy płatnością kartą płatniczą w sklepie. Jednak im od nich dalej, tym trudniej skorzystać z karty. Biorąc pod uwagę ilu Polaków mieszka na wsi i w mniejszych miejscowościach, to okaże się, że jeszcze przez wiele lat mogą pozostać poza obszarem obrotu bezgotówkowego. Mniejsze przychody, przy dużych kosztach rozbudowy infrastruktury w takich miejscach powodują, że banki i agenci rozliczeniowi, nie będą zainteresowani wejściem na te obszary. Z kolei banki spółdzielcze są zbyt słabe finansowo, by móc samodzielnie udźwignąć budowę alternatywnego sposobu płatności bezgotówkowej. Jak zatem widać problem jest złożony, chociaż nikt nie zaprzeczy, że dotychczasowy system nakłada na handlowców i ich klientów swego rodzaju parapodatek. Nie ma żadnego powodu, żeby koszty rozbudowy ponosili dotychczasowi klienci - zwłaszcza, że jak widać z doświadczenia innych krajów, konkurencja sama z siebie nie prowadzi akurat na tym rynku do niższych cen. Zbyt często bowiem obniżkom cen musiały pomagać zewnętrzne, rządowe instytucje?