Polski budżet z roku na rok staje się coraz mniej prorozwojowy, jeśli w ogóle takie określenie można mu jeszcze dziś przypisywać. A wszystko to za sprawą wciąż rosnących w budżecie centralnym tzw. wydatków sztywnych – czyli takich, które państwo musi ponieść, albowiem zobowiązało się do tego w różnego rodzaju zapisach ustawowych. Ich poziom w roku 2008 – przed czym ostrzegają ekonomiści i nie tylko zresztą oni – może sięgnąć nawet do 74 proc. wydatków ogółem budżetu. Dramatyzmu całej tej sytuacji dodaje jeszcze fakt, iż nic nie wskazuje na to, aby ich poziom w latach kolejnych miał ulec istotnemu obniżeniu.
Niektórzy ekonomiści nawet – tak jak choćby prof. Jerzy Osiatyński – antycypują, że będzie wręcz odwrotnie, a wydatki sztywne w ogólnej sumie wydatków centralnych zamiast maleć będą nadal rosnąć. Jeśli ten scenariusz by się potwierdził, to władze naszego kraju – już niebawem – będą miały nie lada orzech do zgryzienia. Będą bowiem musiały uporać się z destabilizacją w sektorze finansów publicznych państwa. W kontekście tego, deficyt budżetowy oraz dług publiczny mogą okazać się na tyle wysokie, że zacieśnienia polityki fiskalnej - czyli drastyczne zmniejszenie wydatków z publicznej kasy i podwyższenie podatków – stanie się koniecznością. Skutki tego typu działań mogą okazać się dotkliwe dla całego społeczeństwa, szczególnie w momencie, gdy dojdzie do równoczesnego zacieśnienia polityki fiskalnej państwa i spadku koniunktury gospodarczej. Można jednak tego uniknąć, ale potrzebne są tutaj zdecydowane działania polityków zmierzające do odsztywnienia skostniałej struktury budżetu.
Warto w tym miejscu wspomnieć o tym, że udział wydatków sztywnych w wydatkach ogółem nigdy jeszcze w Polsce nie był tak wysoki. W roku 1998 oscylował on w pobliżu zaledwie 47 proc. Jednak w latach 2001 – 2002, między innymi w wyniku wyraźnego osłabienia się w Polsce tempa wzrostu PKB oraz spadku stopy zatrudnienia, doszło do jego znaczącego wzrostu. Zła koniunktura w gospodarce spowodowała wzrost wydatków państwa na zasiłki socjalne, wcześniejsze emerytury, fundusz pracy oraz aktywizację bezrobotnych. Tym samym w roku 2002 wydatki sztywne w budżecie państwa stanowiły już 66,3 proc. Następnie reformatorskie działania kolejnych ekip rządowych, które często okazywały się niekoniecznie trafne, ale na pewno kosztowne, podjęte choćby w obszarze ubezpieczeń społecznych, służby zdrowia czy też rolnictwa ( w tym dopłaty dla rolników) doprowadziły do tego, że dzisiaj wydatki te stanowią już 73,1 proc. Rosną one przede wszystkim za sprawą obciążeń, jakie ponosi państwo, z tytułu obsługi długu publicznego oraz świadczeń socjalnych – w tym rent i emerytur. Te ostatnie łączą się z wydatkiem rzędu 25-26 mld złotych rocznie. Co więcej, ze względu na postępujące procesy demograficzne – związane przede wszystkim z szybszym starzeniem się społeczeństwa i odchodzeniem coraz to większej liczby osób na renty i emerytury – powodują, że obciążenia z tego tytułu będą nadal rosły. Tym bardziej, że do roku 2009 liczba emerytów i rencistów pobierających świadczenia z ZUS-u wzrośnie o kolejne 135 tyś. osób. Do tego dochodzą sprawy związane z organizacją Euro 2012. Sfinansowanie bowiem wszystkich inwestycji bez pomocy państwa jest niemożliwe, co więcej państwo będzie głównym udziałowcem w tych przedsięwzięciach.
Nowy rząd będzie więc musiał stawić czoła tym problemom. Pierwsze propozycje zmian w zakresie redukcji wydatków sztywnych – w postaci reformy KRUS-u – już się pojawiły. I pomimo tego, że jest to działanie wielce chwalebne, to jednak daleko niewystarczające. Reform wymaga dodatkowo sektor ubezpieczeń społecznych oraz ochrony zdrowia. Pochłania on bowiem istotną część oszczędności krajowych, powodując wzrost obciążeń podatkowych i ograniczając środki na rozwój społeczno – gospodarczy kraju.
Bartosz Niedzielski, Bankier.pl
Źródło Bankier.pl. Dostarczył netPR.pl